DT 1 września

Bracia i siostry, podsumowanie 01 września

 

Złe wieści:

1.Jest jasne jak Słońce, że Putin nie odpuści. Dodajmy: jeśli władza ukraińska myśli, że apele niektórych liderów europejskich o „rozwiązanie konfliktu drogą polityczną” mają sens, to się głęboko myli. Przyjęcie „politycznej” wersji rozwiązania kryzysu jest możliwe jedynie w przypadku pogodzenia się ze stratą jeśli nie całego, to (na początek) części Donbasu.

Putin – sam lub ustami terrorystów – będzie wymagał uznania „DRL” i „ŁRL” poza Ukrainą jako odrębnych „państw”. Jeśli Ukraina się na to nie zgodzi, jest on gotowy uważać „DRL” i „ŁRL” (uznane tylko przez garstkę marginesu na czele z FR) za quasi państwowe twory – wiadomo, pod cichym protektoratem Rosji. Będzie dokładnie tak samo, jak z Naddniestrzem i Abchazją.

Negocjowanie wariantów autonomii i podobnych tworów federalnych (na co ewentualnie – jako na kompromis – mógłby się zgodzić Kijów), może być rozpatrywane wyłącznie jako „zmyłka” w oczach wspólnoty międzynarodowej. Putin nie potrzebuje Donbasu, będącego pod najmniejszą kontrolą Kijowa, nie warto żywić iluzji.

Dlatego rozpoczęcie negocjacji w celu „pokojowego uregulowania konfliktu” jest możliwe tylko wtedy, gdy w myślach się pożegnamy z terytorium obecnie kontrolowanym przez terrorystów.

Ale wszyscy doskonale rozumiemy, że „ŁRL” i „DRL” są potrzebne Putinowi tylko jako przyczółki do dalszej destabilizacji sytuacji i oderwania od Ukrainy całej Ukrainy południowej i wschodniej. Kremlowi nie są potrzebne hałdy Donbasu – jemu potrzebny jest potencjał naukowy i przemysłowy Charkowa, Dniepropietrowska i Zaporoża, a także strategiczne (w sensie zapewnienia funkcjonowania Krymu i połączenia z Naddniestrzem, a także wzięcia pod kontrolę całego ukraińskiego wybrzeża Morza Azowskiego i Czarnego) terytorium na południu w postaci obwodu odeskiego, chersońskiego i mikołajowskiego. To jest plan minimum. Dokąd dalej pocwałuje oszalały car moskiewski – jeszcze nie wiemy.

Niedopuszczenie do realizacji tego scenariusza jest możliwe, jeżeli powstrzymamy go siłą i już teraz. Powinniśmy rozumieć, że przy wszystkich bogactwach Rosji jako surowcowego dodatku Europy, moc wojskowa FR nie jest bezgraniczna – przynajmniej w sensie tzw. „zwyczajnych sił zbrojnych”. Wersja Żukowa: „rosyjskie kobiety jeszcze urodzą” w tym przypadku oczywiście nie przejdzie – im więcej rosyjskich żołnierzyków będzie powracało do domu w trumnach, tym silniej będzie się chwiał putinowski tron. Rosyjska telewizja propagandowa wspaniale działa na rosyjskich zombie tylko dopóty, dopóki ci nie będą musieli chować swoich dzieci.

Jeśli się mylę i konflikt jednak można rozwiązać w sposób polityczny bez szkody dla interesów narodowych Ukrainy – bardzo się ucieszę. Niestety, teraz nie mam podstaw do tego, by żywić na to nadzieję.

2. W kontekście OAT rozpoczął się sezon nieokiełznanego polowania na winnych. Społeczeństwo i różnego rodzaju eksperci zaczynają oskarżać o niepowodzenia kierownictwo OAT, Ministerstwo Obrony i Dowództwo Naczelne Sił Zbrojnych. Dowództwo wojskowe widzi przyczynę niepowodzeń we wtargnięciu armii rosyjskiej i (póki co dyskretnie) wskazuje na grzechy pododdziałów ochotniczych (głównie – „niesubordynację”) oraz brak dostatecznego poziomu ducha walki wśród zmobilizowanych. Najwyższe kierownictwo państwa obiecuje „decyzje kadrowe” w resorcie wojskowym.

Pytanie: kto ma rację?

Odpowiedź: jest to ten nieszczęśliwy przypadek, gdy rację mają wszyscy.

Zacznę od najmniej popularnego – od krytyki szeregowego żołnierza, ochotnika czy też zmobilizowanego. Znajdujemy tysiąc i jeden przyczyn, aby wyjaśnić brak elementarnej dyscypliny w szeregach naszych wojsk. Te argumenty brzmią przekonująco i nie ma co im zaprzeczać. Szkopuł tkwi też w tym, że bez dyscypliny żadna jedna armia nie może istnieć, a tym bardziej skutecznie walczyć. Dowody na to można odnaleźć w kilkusetletniej historii wojskowości – nie ma co eksperymentować.

Gdy mnie zapytają: czy winien temu jest żołnierz? – odpowiem prosto. Odbyłem studia na kierunku „dziennikarstwo wojskowe”, ale wcześniej byłem tzw. „zwykłym żołnierzem”. Mogę powiedzieć krótko: nie ma złych żołnierzy.

Ale dla tego, aby największa fajtłapa rzeczywiście została wzorcowym żołnierzem, do dowodzenia nią są potrzebni nie tylko posiadacze dyplomów uczelni wojskowych, a oficerzy-liderzy. Tacy wykazują się w pracy. Teraz pytanie za dziesięć punktów: na przykład, ilu sierżantów lub chorążych wykazując się w trakcie OAT otrzymało u nas stopień podporucznika? Albo czy dużym problemem jest wniesienie zmian do „Przepisów o odbyciu służby wojskowej przez odpowiednie kategorie żołnierzy” dla przyznania stopni oficerskich w trakcie „nieogłoszonego” czasu wojny? Ilu plutonowych, którzy się wykazali, dostało awans do szczebla dowódcy kompanii albo nawet batalionu? A przecież takie wzloty są normalną praktyką na wojnie czyli w warunkach, w których w ciągu kilku godzin ktokolwiek może zaprezentować swoje najlepsze i najgorsze strony.

Teraz o generałach. Jeśli generał nie radzi sobie z obowiązkami służbowymi – należy go zwolnić z posady, tak samo, jak jakiegokolwiek oficera,  daremnie zajmującego stołek. Tutaj w pełni się zgadzam z Jurijem Butusowem, który uważa, że zdanie „nie ma go kim zastąpić” – nie jest argumentem. Mamy mało generałów i nie ma z kogo wybierać? To nie problem. Tutaj także stosujemy zasadę „doboru naturalnego” czyli mianowania tych starszych oficerów, którzy się wykazali. Nie można robić z pasków generalskich fetyszu, gdy chodzi o los Ojczyzny.

3. I nareszcie o inwazji rosyjskiej. Mówią nam: Rosjanie rzucili na Donbas pododdziały Sił Zbrojnych FR i dlatego wszystko gwałtownie się skomplikowało.

Tak, to jest problem, i to kolosalny. Ale do czego cały czas – w teorii – szykowała się armia – włączając przygotowania tychże generałów na odpowiednim wydziale Akademii Obrony Narodowej? Przecież nie do OAT! A do wojny przede wszystkim z armią regularną przeciwnika. Czyli właśnie do tej sytuacji, która akurat teraz zaistniała.

Zgadzam się, mało w tym miłych rzeczy, ale nie możemy udawać, że na nas napadli Marsjanie, kwestia przeciwdziałania którym jest pokryta mrokiem tajemnicy. W żyłach rosyjskich żołnierzy płynie taka sama krew, jak w żyłach najemników rosyjskich, odróżnia ich tylko brak napisów na grobach. Nie sądzę, że opracowanie algorytmu wysłania ich do owych grobów jest zadaniem nie do wykonania.

 

Dobre wieści:

1. Jeden z głównych celów w obwodzie donieckim – uratowanie kierunku południowego, nie pozwolił wojskom rosyjskim na przejęcie Mariupola. W Radzie Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony dzisiaj oświadczyli, że ukraińscy wojskowi przygotowują obronę tego miasta. Obiecują, że na tym kierunku rosyjscy okupanci nie mają szans.

Tutaj mam dwa pytania. Pierwsze: czy pododdziały szykujące się do obrony (a to jest głównie Gwardia Narodowa) są w dostatecznym stopniu wyposażone w broń ciężką? Drugie: według naszych prognoz, szturm Mariupola może się odbywać nie tylko na lądzie, ale także od strony morza. Tutaj mamy tylko siły pograniczników z ich łodziami (okręty Marynarki Wojennej ze zrozumiałych przyczyn nie mogą być przerzucone „tak sobie” z Morza Czarnego na Azowskie). Czy nasze siły są gotowe do obrony wybrzeża?

Mamy nadzieję, że nasze dowództwo przewidziało te momenty.

2. Decyzja o wprowadzeniu nowych sankcji Zachodu wobec Rosji będzie podjęta w ciągu kilku najbliższych dni.

Ogólny nastrój Europy daje powody do optymizmu. Kanclerz Niemiec A. Merkel oświadczyła, że sankcje wobec Rosji są niezbędne bez względu na ich negatywny wpływ na gospodarkę Niemiec (na marginesie: sądząc po artykułach w mediach zachodnich, pani Angela znowu przestała kochać Putina, grzechem byłoby nad tym ubolewać). Premier Wielkiej Brytanii David Cameron oświadczył, że obecność żołnierzy rosyjskich na terytorium Ukrainy jest „bezpodstawna i nie do przyjęcia”. Tradycyjnie Kijów wsparło tez kierownictwo Polski. A szef Komisji Europejskiej J.M. Barrosso w ogóle był w szoku po oświadczeniu Putina, że jeśli zechce to „zajmie Kijów w ciągu dwóch tygodni”.

Tutaj widzimy dwa słabe ogniwa. Po pierwsze, weseli chłopcy z OBWE bredzący o tym, że trudno im potwierdzić wejście na Ukrainę wojsk rosyjskich (no pewnie: jeżeli używacie rozumu wyłącznie do tego, żeby tkwić na kilku przejściach granicznych, to lepiej milczcie i nie komentujcie sytuacji, mającej miejsce na całej długości granicy ukraińsko-rosyjskiej).

Są też bardzo chciwe, ale niezbyt mądre władze Cypru, Węgier, Słowacji i Czech, które bardziej obawiają się o własne gospodarki, niż o bezpieczeństwo całej Europy. Jest to tym bardziej dziwne, że Czechy i Słowacja same doświadczyły od Hitlera tego, co teraz Putin robi z Ukrainą. Pamięć historyczna zawodzi. Mam na końcu pytanie: o jakim zaufaniu Ukrainy do tych państw sąsiedzkich może być mowa w perspektywie historycznej? Odpowiedź jest oczywista.