Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących).
Duszek Strona Duszyczek i Duszków - Internetowa wspólnota pomocy i wsparcia duchowego. Rozmowy, wartości, intencje
DUSZKI.PL
a tak dokładnie to Duszyczki i Duszki (*) - czyli "Duszkowo" :-)
Dzisiaj jest: 2024-10-10 04:16:20 Aktualizacja dnia: 2024-06-01 09:35:27
Duszka
MiloscMilosc Gdy oczekujesz pomocy lub sam(a) chcesz innym pomagać. Albo chciał(a)byś porozmawiać o czymś ważnym lub choćby tylko o wczorajszym podwieczorku :-) Dla wszystkich, w każdym wieku - od 0 do 201 lat ;-)
[an error occurred while processing this directive]
Strona główna Teksty i inne Intencje Dla Gości Dla Duszków Poczta Duszków Kontakt i Info
Modlitewnik Archiwum Dodaj intencję Galeria i eKartki O Duszkach Forum Księga Gości
Rocznica 18 lat oficjalnego działania Duszków w dniu 01.11.2023 i 17 lat strony Duszki.pl! (*):-) Serdecznie zapraszamy!
UWAGA! Ten serwis, strona i podstrony mogą używać cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)!

Tłumaczenie Duszyczki Irenki - 15 lutego 2016 :-)


 

Przywłaszczone miasto Lwów

Ostap Drozdow

Przedruk i tłumaczenie za zgodą Autora i Redakcji strony: http://zbruc.eu/node/47025

Щиро дякуємо! Serdecznie dziękujemy!

Nie wybudowaliśmy tego miasta, przyszliśmy na gotowe. W jakimś sensie odebraliśmy go, przywłaszczyliśmy. Nie jesteśmy niczemu winni. To dzięki totalnej amnezji, która się stała czymś na kształt powietrza lwowskiego. Z uporem maniaka wypieraliśmy z pamięci to, że nie Lwów – to nie nasze miasto, że otrzymaliśmy je nie dzięki naszym staraniom, i nie za zasługi. Po prostu w pewnej chwili zrzuciło ono, jak wąż, swą skórę historyczną, ogołociło się do cna – i porosło nami. Nie można nas nazwać nowymi właścicielami Lwowa. Jesteśmy tymi, którzy Lwów przywłaszczyli.

Bardzo kochamy Lwów – przede wszystkim dlatego, że w sposób świadomy pozbawiliśmy go historii – nie naszej, lecz trochę cudzej. Być może ktoś, kiedyś dokona takiego samego aktu barbarzyństwa wobec nas, wobec naszych wypracowanych mitów. Nie będziemy tego świadkami, dlatego to nas nie boli. Lwów to boli. W sercu Lwowa, gdzieś głęboko pod brukiem, pod tynkiem, pod gruboskórną warstwą realiów ukraińskich da się słyszeć niemy krzyk miasta, któremu odcięto połączenie z siwymi i milczącymi stuleciami, z tym czasem, kiedy nie mogło ono nawet pomyśleć o tym, że zostanie odarte z historii.

Obdzieranie z historii – to nasza codzienna czynność w odniesieniu do Lwowa, który zawsze był miastem wszystkich i jednocześnie niczyim. Obdarcie z historii – to codzienny rytuał rzeczywistości ukraińskiej, wydziobującej resztki innej pamięci, kłującej w oczy. Nie boimy się na to patrzeć, ponieważ nie mamy, czym. Nasze oczy historyczne nie widzą, nie jesteśmy w stanie ujrzeć w naszym mieście nie-naszych korzeni. Wydaje się nam, że przez sam fakt naszej bytności w tym mieście jest ono nasze. Nie mylimy się. Rzeczywiście, z każdym rokiem bycia Lwowa we władaniu nowych właścicieli zaciera się jego stara metryka, która nie została napisana w cyrylicy i w barwach niebiesko-żółtych.

Warto jednak chociażby w myślach wsiąść do wehikułu czasu i przenieść się 80-90 lat wstecz. Do tamtego Lwowa, który w bardzo szybkim tempie zamienił się w niemy krzyk, dochodzący skądś głęboko pod brukiem. Wyobrażam sobie, że spaceruję uliczkami tętniącego życiem miasteczka w Europie Środkowej, leżącego gdzieś na peryferiach atrakcyjnego cesarstwa i widzę, że co drugi przechodzień – to Polak albo katolik, co trzeci – to Żyd, mający garbaty nos i noszący kruczoczarne ubranie. Widzę miasto, mogące pomieścić dziesiątki różnych tożsamości i zmieniające się w wieżę Babel w miniaturze, mieszankę zapachów, dźwięków, cynamonu, potu ludzkiego, targowiska, cechów i wszystkiego, co po upływie 80-90 lat stanie się zamordowaną historią. Przenosząc się myślami do tego mitycznego Lwowa i będąc wychowanym w oparciu o teorię o ukraińskiej naturze Lwowa, zaczynam się bać: czyżbym miał pomroczność jasną? Czyżbym czegoś nie zauważał? Dlaczego widzę zupełnie inny, niby patchworkowy Lwów, ułożony z różnych różności? One albo są wrogo do siebie nastawione, albo starają się współpracować, albo się rozregulowują na różnych poziomach, albo tworzą coś na kształt grochu z kapustą, taki dziwny, eklektyczny – raz atrakcyjny, innym razem mniej.

Widzę Lwów, którego za kilka miesięcy już nie będzie. Przypomina mi Hiroszimę na dzień przed zrzuceniem na nią bomby atomowej: ludzie żyją, jak zawsze, gdzieś się spieszą, czy po prostu nic nie robią, ale nie wiedzą, że jutro nastąpi kres ich historii. Lwów, który sobie wyobrażam, coś tam bębni rutynowo pod nosem, trawi codzienne radości i żale swych bardzo różnych mieszkańców i współwłaścicieli, i nie wie, że jutro nadejdzie kres historii. Nadejdzie ciemność. Będzie jedynie nieprzenikniony mrok fałszu i dwulicowości.

W ciągu kilku tygodni zniknęła połowa miasta. Polacy się ulotnili, jakby ich ktoś wytarł gumką. Byli – i nie ma ich. Żydzi, stanowiący niepowtarzalne elementy ówczesnych lwowskich puzzli, zostali zlikwidowani w sposób fizyczny. Bezpośrednio tu, na miejscu, żeby nie chodzić daleko. Zostali zakatrupieni, zamordowani, zgnojeni – i nie jest to hollywoodzki film o esesmanach, to nasz prawdziwy lwowski obrazek z realnymi postaciami. Ukraińcy i ich dzieci biegli za płaczącym tłumem Żydów, pędzonych na śmierć, rzucając w nich kamieniami i zdzierając suknie. Wyglądało na to, że się cieszą, iż ktoś krzyżuje Żydów zamiast nich. Łechtało to ich podświadomość.

Lwów przeżył nie łagodną i ewolucyjną zmianę ludności, ale gwałtowną, z użyciem przemocy ZAMIANĘ na jakąś inną, z zewnątrz. Przybyła tu ludność nie była w stanie zrozumieć swych zobowiązań wobec nowego, a tak naprawdę, bardzo starego miasta. Mieszkania tych, których nagle zabrakło, zamieniły się w przybytki duchów, wspomnień, miejsca, z których uciekano w pośpiechu. Wkroczyli tu nowi współcześni – słudzy nowego reżimu, zarzuceni tu Bóg wie, skąd i Bóg wie, po co. Przyszli na gotowe. Zastali tu jeszcze ciepłe szafy, kredensy, piece, kuchnie. Nowi ludzie wchodzili do nie-swoich mieszkań i patrzyli przez smutne okna na krajobraz, uważając go za swój. Jeszcze wczoraj był to krajobraz kogoś innego. Ten krajobraz na zawsze zapamięta pełne łez spojrzenie Polaka czy Żyda, czy też innego powojennego mieszkańca Galicji, który przez zakończenie swego ziemskiego bytowania zaznaczył kres Lwowa, jako takiego. Na jeszcze ciepłych półkach w szafie zostały położone nowe ręczniki; do jeszcze ciepłego łóżka położył się ktoś tam; wyblakła plama na ścianie, gdzie wcześniej było zdjęcie katolika czy wyznawcy judaizmu, nie rzucała się w oczy zbyt długo – na tym samym gwoździu zostało powieszone nowe zdjęcie albo święty obraz, albo po prostu tandetny obrazek. Jeszcze ciepłe ściany mieszkań wychłodziły się na wieki, niby zostały owiane lodowatym arktycznym wiatrem totalnego zapomnienia. Wszystko, co jeszcze wczoraj oddychało i tętniło życiem, w jednym dniu skostniało, obumarło i oniemiało.

Nam do tej pory to odpowiada. Do prawdziwego szaleństwa kochamy martwe milczenie rozdeptanego Lwowa. Traktujemy te ściany i mury nie jak nośniki czyjejś pamięci, a po prostu jak ściany nośne. Nic nie zbudowaliśmy, po prostu to otrzymaliśmy. Miasto jak gdyby wylało do muszli klozetowej i spłukało w niej swą wielowiekową historię różności, sformatowało swą pamięć – i stało się miastem nowych ludzi, którzy z dumą patrzyli w świetlaną przyszłość, agresywnie zaprzeczając istnieniu mrocznej przeszłości. Pokolenie, które przez wieki strzegło ciągłości, zostało zastąpione przez pokolenie czystej kartki, na której każdy nieokrzesany wsiok i każdy przyjezdny kagebista mógł odtąd pisać nieczytelnym i koślawym pismem swą historię. Oczywiście, nie było w niej miejsca dla tej średniowiecznej, złożonej z drobnych kawałeczków materiału, wieży Babel, dla szat austrowęgierskich, koronowanych głów. Nie było miejsca na błękitną krew, nie zmieścili się tu dostojni handlarze, Żydzi o garbatych nosach ani dumni i zarozumiali Polacy. Niby ich wcale nie było.

Pojawiły się całe nowe osiedla, tzw. „sypialnie”, gdzie ludzie przez całe życie nie mieszkają, a śpią. Pojawiły się istoty sowieckie, które wspaniale się „zlały” z nową rzeczywistością socjalistyczną. Zjawiło się pokolenie Ukraińców, bardzo długo wyczekujących swego wejścia na arenę historyczną. Pokolenie to obrało za swe narzędzie rewanżyzm. Pojawiły się tysiące i dziesiątki tysięcy ludzi bez twarzy, którzy od dziecka uczyli się udawania i prowadzili podwójne życie: w domu rozmawiali po ukraińsku, a w pracy prowadzili pogadanki polityczne po rosyjsku. Pojawiły się dzieci, które potrafiły pięknie śpiewać zarówno kolędy, jak i piosenki na cześć 1 maja. Powstały całe tłumy obłudników. Pisali oni donosy i skargi na siebie nawzajem, ale po cichu chrzcili dzieci. Jeszcze ciepłe szafy, łóżka i mury milkły na zawsze, jak gdyby w obawie przed zburzeniem tej zbiorowej schizofrenii.

Miasto na zawsze przestało być sobą. Jest to nasza wspólna zasługa. Nigdy nie będziemy mieli wyrzutów sumienia, dlatego że amnezja – to wszystko, co mamy, to nasze dziejowe panaceum na historyczną zapłatę za umyślne przemilczenie. Miasto współczesne nawet nie wspomina już o swym lokalnej Zagładzie. Polska historia Lwowa przeniosła się w płaszczyznę raczej nostalgiczną. Architektura czasów austriackich nie jest czynnikiem pamięci historycznej, ale tym, co wpływa na kształtowanie cen nieruchomości i na tych, którzy nimi handlują. Wygląda to, jak zmowa milczenia o nie-naszej historii. Przypomina to ściganie się: kto szybciej wyrzuci pamiątki, świadczące o życiu codziennym przed wybuchem.

Godzimy się na to, że osiągalna dla nas historia Lwowa zaczyna się akurat po wybuchu, a wszystko, co było wcześniej – to zjawa, duch, barwna egzotyka, coś groteskowego, zmitologizowanego, niemal zaoceanicznego. To jest odległe, znajduje się po drugiej stronie zimnego lustra. Nie dotyka ono nas i nie niepokoi. Możemy na tym zarabiać, budować swą pychę, wypinać to, jako coś atrakcyjnego handlowo, a mimo to uważać za bardzo odległe wydarzenia historyczne, jak zniszczenie Pompejów czy zniknięcie cywilizacji Majów. To wszystko jest daleko, nie z nami, nie tu. Amnezja, co by tu nie mówić – to dobra rzecz. Dzięki niej śpimy spokojnie w jeszcze ciepłym łóżku kogoś wczorajszego.

Boję się jednak, że historia się na nas zemści, bo jest niezwykle sprytna. Pokolenie, chcące władać miastem, które zostało zbudowane nie dla tej generacji i nie przez nią, wcześniej czy później się potknie o własną amnezję. Zresztą, tak się już dzieje. Syndrom sztokholmski poszerza się nad Lwowem. Z drżeniem serca pokochaliśmy swego gwałciciela. Odrzucanie niezupełnie ukraińskiej historii Lwowa odbiło się czkawką i w konsekwencji żyjemy w niezupełnie ukraińskim państwie. Okazało się, że to państwo, tak jak Lwów, zostało zbudowane nie przez nas i nie dla nas. Ten wypierdek koniunktury komunistycznej współżyje ze Lwowem już trzecie dziesięciolecie z rzędu, a my „odlatujemy”, jak po narkotyku. Syndrom sztokholmski ratuje nas teraz tak samo, jak w swoim czasie amnezja uratowała nas przed odpowiedzialnością za przywłaszczenie wycieńczonego miasta, po którym przejechał walec historii.

Historia zemściła się na nas, zsyłając wirus samozakłamania i masochizmu. Liceum, przygotowujące przyszłych żołnierzy, nazwaliśmy imieniem Bohaterów walk pod Krutami [chodzi o walkę 16 stycznia 1918 r. pod Krutami, leżącymi 130 kim na północny wschód od Kijowa. Wojska Czerwonej Gwardii walczyły z kadetami i Kozakami ukraińskimi; śmierć kadetów stała się symbolem patriotyzmu i ofiarności – przy. tłum.]. Prawdopodobnie, w ten sposób chcieliśmy utrwalić kult desperackiej śmierci niewinnych chłopców. My wszyscy uwielbiamy płacz nad grobami, palenie zniczy, załamywanie rąk i kwilenie, rozpacz, unoszenie się na kosmiczne orbity smutku i cierpienia. Wychowaliśmy się w oparciu o epopeję „powstańców z lasu”, gotowych umrzeć za młodu, przy tym wyraźnie uświadamiających sobie utopijność zwycięstwa. Boimy się przyznać sobie samym, że naszym „drugim ja” jest absolutny, bezwzględny masochizm. Bijemy wszystkich na głowę, odnajdując podświadome szczęście w nieszczęściu.

Nie jest to niczym innym, jak tylko wybrykiem historii, którą w swoim czasie pogrzebaliśmy wszyscy razem. Wygląda na to, że kpi i drwi z nas teraz, mówiąc: będziecie chcieli żyć w kraju, który wam nie odpowiada. Nigdzie nie uciekniecie od swojej mamy, która jest alkoholiczką i prostytutką. Będziecie ją kochali i jednocześnie nienawidzili, nie dacie rady jej się wyrzec, będziecie ją ratowali, ponieważ jest to wasza mama. Radość w cierpieniu będzie zaskakiwała was samych, ale jesteście pomysłowi, więc nazwiecie to szczytem wielkoduszności i szlachetności. Jednak, gdzieś w głębi duszy, będąc sam na sam z palącą potrzebą samooczyszczenia, dojdziecie do wniosku, że nigdy nie będziecie w tym kraju szczęśliwi.

Walec historii zgniótł nas samych. Staliśmy się masą, z której można ulepić, co się tylko chce. Potrzebny jest bohater naszych czasów– proszę bardzo. Chcemy cynika i osobę, uprawiającą krytykanctwo – nie ma sprawy. Chcemy kochać swą matkę – proszę bardzo, są targi artystyczne, nazywane „Wernisażem”, na których sprzedaje się haftowane koszule, produkowane na skalę przemysłową. Chcemy odpocząć – nie ma problemu. Mamy klub, gdzie muzykę miksuje osobnik, gadający po rosyjsku, a nasze wytapetowane dziewczyny robią dobrze Turkom. Jeżeli trzeba się schować, ukryć – Polska jest blisko, tam można przeczekać kolejną falę mobilizacji. Jeżeli trzeba zrzucić władzę, wybraną nie przez nas i nie dla nas – nie ma sprawy. Namioty są gotowe, a drewniane tarcze z poprzedniego buntu leżą w garażu czy stodole. Jesteśmy „zawsze gotowi”, jak pionierzy, odpowiadamy na każdy apel dziejowy. Jesteśmy nadzieniem z mielonego mięsa, a przecież wiadomo, że historia jest substancją mięsożerną. Wymaga coraz to nowych i nowych zwłok, coraz świeższego mięsa, żeby okryć nim ogolone kości. My, współcześni mieszkańcy Lwowa, jesteśmy pod tym względem idealni. Wygląda na to, że zgłosiliśmy się na ochotnika. Chcemy co jakiś czas się wystawiać na działanie ostrego wiatru historii i rozmawiać z nią językiem iluzji.

Nowego nie można stworzyć w szybkim tempie. Naiwnie myślimy, że po wybuchu mamy neo-Lwów, ukraiński, jednorodny (monotonny), powstały nie z połączonych ze sobą kawałków materiału, ale z całego kawałka płótna. Ach, jakże jesteśmy naiwni! Nasz lwowski dysk twardy został zdefragmentowany, ale wrzucamy na niego absolutnie nie to, co najlepsze, ponieważ sami jesteśmy dalece nie-najlepsi. Nasi najlepsi przodkowie zniknęli bez śladu tak samo, jak zniknęła najlepsza przeszłość Lwowa. Najlepsi zostali unicestwieni w łagrach, obozach, w czasie represji i deportacji. Pozostali nasi rodzice – ci, którzy tu zostali. Najlepsi wśród gorszych. Ci, którzy się chętnie przystosowali. Ci, którym nieźle się żyło w sowieckim baraku przewidywalności. Ci, komu odpowiadały ceny chleba i prądu oraz otrzymujący skierowania z funduszu czasów pracowniczych. Ci, którzy się odnaleźli w nowej, wyrównanej, monochromatycznej rzeczywistości, morderczyni wszystkich najlepszych. Współcześni lwowianie – to potomkowie tych dalece nie najlepszych. Nikt nie jest niczemu winien – to konstatacja. Ukraina, jako taka, jest zbiorowym, wielomilionowym potomkiem osobników dalece nie najlepszych. I to delikatnie mówiąc.

Z państwem się dzieje to samo. W trybie zwykłym codziennie produkuje ono dla każdego obywatela syndrom sztokholmski. I mówi: kochaj mnie, ponieważ wykorzystywanie ciebie bez miłości mi nie odpowiada. I my kochamy. Nie dlatego, że jesteśmy wykorzystywani. Kochamy państwo – i już.

Być może, byłoby lepiej, gdybyśmy wrzucili to nasze mięso mielone do zamrażalnika i doczekali się nadejścia kolejnych pokoleń, przeczekali tę epokę nie-najlepszych. Chociaż, bądźmy szczerzy: nie warto się oszukiwać. Ktoś, kiedyś weźmie to nasze mielone i włoży szybko do mikrofalówki patriotyzmu, będącego „na czasie” – i wszystko się zacznie od nowa. Tym „kimś” będą ludzie z pokolenia Operacji Antyterrorystycznej lub po Operacji Antyterrorystycznej – niestety, pokolenie to nie potrafi ulepić z mielonego nic ekskluzywnego i pięknego. Nie wyjdzie z tego sznycel wiedeński, tylko typowy kotlet mielony, a może zwyczajnie coś bezkształtnego, byle mięsnego i do zjedzenia.

Historia będzie więc chichotała z całych sił, i będzie dumna z siebie. I będą się rozmnażały, jak na kserokopiarce, mity o tym, że nikt nie dał rady powstrzymać kremlowskiego wypierdka, tylko nasi chłopcy z powiatu Pustomyty dali mu radę. W każdej szkole będzie wisiała tablica ku czci Niebiańskiej Sotni – wszędzie tam, gdzie wcześniej wisieli kolejno: Marks, Engels, Lenin, Stalin, Breżniew, Gorbaczow. To historyczne show z przeźroczami będzie nieodłącznym elementem przygotowania kolejnych pokoleń do zjedzenia nowego mielonego z historii. Nie może być tak, że nie będzie zdeptany ten, który sam kiedyś deptał i niszczył czyjąś (czy również nie swoją?) historię.

Niemy krzyk Lwowa, odartego z historii, będzie się błąkał po kanale symbolicznej Pełtwi. Nowe pokolenia przyjdą, by zająć jeszcze ciepłe łóżka i szafy. Nie będą to jednak meble jakichś anonimowych widm, przechodzących przez ściany nośne, tylko nasze łóżka i nasze szafy. Będziemy tracili głos, ponieważ nikt nie uprzedzi nas o wybuchu – tak było również wiele lat temu. Nowi lwowiacy powiedzą: nie było was tu, zasraliście tu wszystko, zarabialiście bezmyślnie, opowiadając turystom o lampach naftowych i knajpach żydowskich, w które sami nie wierzyliście. Hańba wam, ludzie z epoki lat 2000, którzy przespaliście całe życie na swoich osiedlach-sypialniach.

Tak powiedzą kolejne pokolenia, nauczone – przez nas – pisania wszystkiego od nowej, czystej karty. Nie będą pamiętały zapachu Polaka, który zniknął ani zapachu Żyda, który został zamordowany. Będzie to pokolenie, mające podwójną amnezję i podwójny syndrom sztokholmski. To pokolenie, wykorzystane do cna, będzie szukało nowego uzasadnienia swej misji w państwie, które coraz bardziej nie będzie mu odpowiadało. Pokolenie to będzie władało kilkoma językami, ale z historią nadal będzie rozmawiało językiem iluzji. Inaczej być nie może – to błędne koło.

Ludzie przyszłości nadal będą odprawiali nabożeństwa obok śladów moczu na ścianie, uważając je za twarz Matki Bożej. Nadal będą wypełniali świątynie swymi płaszczami i spodniami, niczego nie rozumiejąc. Nadal będą krzyczeli: „Ukrzyżuj!” – i będzie to dotyczyło wszystkich, kto będzie burzył ich prywatną harmonię między czystą wiarą i nieczystymi uczynkami. Ludzie będą chorobliwie uzależnieni od telewizora, którego będą nienawidzili. Dzieci bohaterów Operacji Antyterrorystycznej w niczym nie będą się różnili od dzieci żołnierzy formacji „Berkut” czy od dzieci celników – wszyscy będą słuchali tej samej muzyki. Tak się składa, że jesteśmy skazani na życie w jakiejś niemającej końca czarnej dziurze, w otworze analnym modernizmu, gdzie ulega zniszczeniu ciągłość w czasie, jest zaprzeczona własna odpowiedzialność za przestrzeń, a są kultywowane bezmyślne rytuały, forma przeważa nad treścią. Ludzie, czytając czarno na białym, w ogóle nie są zdolni do tego, żeby przeczytać, co zostało napisane czarno na białym, a myślą o tym, co i kogo boli, i dyskutują z autorem o wszystkim, oprócz tego, co zostało napisane czarno na białym.

Być może ktoś, kiedyś nazwie miejsce naszego życia przeklętym lub takim, na które rzucono urok. Niestety, każde kolejne pokolenie będzie żyło jak gdyby na złość poprzedniemu. To jednak nie będzie ruch do przodu. Będzie to chaotyczna ucieczka przed niewłaściwymi parametrami, których nikt nie chce zmieniać na linii startu. Nie jest to nawet bieg dookoła stadionu. Przypomina to raczej pragnienie wzlotu i zrzucenia kajdan, które otrzymaliśmy w spadku po rodzicach i osiedlach-sypialniach. Jesteśmy skazani na stałe odzieranie samych siebie z historii. Z jakiej racji ktoś powinien pamiętać o Zagładzie, mającej miejsce na Zamarstynowie ponad 70 lat temu, jeżeli niewielu pamięta o Niebiańskiej Sotni sprzed dwu lat?

Niestety, wehikuł czasu nie istnieje, dlatego nie można nikogo uprzedzić na dzień przed wybuchem, poprzedzający koniec. Co można powiedzieć? Nikt nie uwierzy, że w naturze w ogóle istnieje coś takiego, jak kres historii. On istnieje. Możemy o tym powiedzieć z całą pewnością, ponieważ uczestniczyliśmy w tym eksperymencie. Potrafiliśmy przyjść na gotowe i powiedzieć, że to zawsze było nasze. Potrafiliśmy przywłaszczyć i odebrać. Daliśmy radę z tym żyć. Mało który lwowianin współczesny powie: Lwów żydowski (polski, ormiański) – to też mój Lwów i nie przywłaszczę go sobie. Powiedzieliśmy: „to nowa historia i nowa epoka. Koniec-kropka. Wszystko, co tu mamy – jest nasze i tak było zawsze”.

Historia chichocze. Niestety, jej nie słyszymy.

02.02.2016

 

Pozdrawiam serdecznie,

Irena Kulesza

Wróć do strony głównej

Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących).
Powrót na stronę główną      Info o stronie, kontakty, prawa autorskie itd.      Legalność materiałów i oprogramowania na stronie Duszki.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone (o ile nie zaznaczono inaczej) co do materiałów umieszczonych na stronie, podstronach, skrótach - zarówno jeśli chodzi o teksty, rysunki, muzykę, filmy - są one wytworem i własnością zespołu redakcyjnego Duszki.pl. Pozostałe materiały umieszczamy za zgodą ich twórców.
Warunki korzystania z materiałów na stronie Duszki.pl
Informacje o ochronie, przetwarzaniu danych osobowych, zapytania i zgloszenia
Ochrona danych osobowych na stronie Duszki.pl
Prywatne serwery Zbigniewa Kuleszy zjk.pl. Aktualny dostawca Internetu - Vectra.pl, Wszelkie prawa zastrzeżone. Zespół redakcyjny duszki.pl: redakcja@duszki.pl
W sprawie treści i działania strony oraz w sprawie funkcjonowania i udostępniania treści na serwerach duszki.pl - kontakt z administratorem: duszek@duszki.pl lub zjk7@wp.pl

Valid HTML 4.01 TransitionalValid XHTML 1.0 TransitionalPoprawny CSS!Poprawny CSS!

Copyright (c): Zbigniew Kulesza, Sieradz 2006-2024