Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących). | ||
Strona Duszyczek i Duszków - Internetowa wspólnota pomocy i wsparcia duchowego. Rozmowy, wartości, intencje DUSZKI.PL a tak dokładnie to Duszyczki i Duszki (*) - czyli "Duszkowo" :-) Dzisiaj jest: 2024-10-10 04:16:20 Aktualizacja dnia: 2024-06-01 09:35:27 |
|
|
Gdy oczekujesz pomocy lub sam(a) chcesz innym pomagać. Albo chciał(a)byś porozmawiać o czymś ważnym lub choćby tylko o wczorajszym podwieczorku :-) Dla wszystkich, w każdym wieku - od 0 do 201 lat ;-) |
Strona główna | Teksty i inne | Intencje | Dla Gości | Dla Duszków | Poczta Duszków | Kontakt i Info |
Modlitewnik | Archiwum | Dodaj intencję | Galeria i eKartki | O Duszkach | Forum | Księga Gości |
Przywłaszczone
miasto Lwów
Ostap
Drozdow
Przedruk
i tłumaczenie za
zgodą Autora i Redakcji strony: http://zbruc.eu/node/47025
Щиро дякуємо! Serdecznie dziękujemy!
Nie wybudowaliśmy
tego miasta,
przyszliśmy na gotowe. W jakimś sensie odebraliśmy go,
przywłaszczyliśmy. Nie
jesteśmy niczemu winni. To dzięki totalnej amnezji, która
się stała czymś na
kształt powietrza lwowskiego. Z uporem maniaka wypieraliśmy z pamięci
to, że
nie Lwów – to nie nasze miasto, że otrzymaliśmy je
nie dzięki naszym staraniom,
i nie za zasługi. Po prostu w pewnej chwili zrzuciło ono, jak wąż, swą
skórę
historyczną, ogołociło się do cna – i porosło nami. Nie można
nas nazwać nowymi
właścicielami Lwowa. Jesteśmy tymi, którzy Lwów
przywłaszczyli.
Bardzo kochamy
Lwów – przede wszystkim
dlatego, że w sposób świadomy pozbawiliśmy go historii
– nie naszej, lecz
trochę cudzej. Być może ktoś, kiedyś dokona takiego samego aktu
barbarzyństwa
wobec nas, wobec naszych wypracowanych mitów. Nie będziemy
tego świadkami,
dlatego to nas nie boli. Lwów to boli. W sercu Lwowa, gdzieś
głęboko pod
brukiem, pod tynkiem, pod gruboskórną warstwą
realiów ukraińskich da się
słyszeć niemy krzyk miasta, któremu odcięto połączenie z
siwymi i milczącymi
stuleciami, z tym czasem, kiedy nie mogło ono nawet pomyśleć o tym, że
zostanie
odarte z historii.
Obdzieranie z
historii – to nasza
codzienna czynność w odniesieniu do Lwowa, który zawsze był
miastem wszystkich
i jednocześnie niczyim. Obdarcie z historii – to codzienny
rytuał rzeczywistości
ukraińskiej, wydziobującej resztki innej pamięci, kłującej w oczy. Nie
boimy
się na to patrzeć, ponieważ nie mamy, czym. Nasze oczy historyczne nie
widzą,
nie jesteśmy w stanie ujrzeć w naszym mieście nie-naszych korzeni.
Wydaje się
nam, że przez sam fakt naszej bytności w tym mieście jest ono nasze.
Nie mylimy
się. Rzeczywiście, z każdym rokiem bycia Lwowa we władaniu nowych
właścicieli
zaciera się jego stara metryka, która nie została napisana w
cyrylicy i w
barwach niebiesko-żółtych.
Warto jednak
chociażby w myślach wsiąść
do wehikułu czasu i przenieść się 80-90 lat wstecz. Do tamtego Lwowa,
który w
bardzo szybkim tempie zamienił się w niemy krzyk, dochodzący skądś
głęboko pod
brukiem. Wyobrażam sobie, że spaceruję uliczkami tętniącego życiem
miasteczka w
Europie Środkowej, leżącego gdzieś na peryferiach atrakcyjnego
cesarstwa i
widzę, że co drugi przechodzień – to Polak albo katolik, co
trzeci – to Żyd,
mający garbaty nos i noszący kruczoczarne ubranie. Widzę miasto, mogące
pomieścić dziesiątki różnych tożsamości i zmieniające się w
wieżę Babel w
miniaturze, mieszankę zapachów, dźwięków,
cynamonu, potu ludzkiego, targowiska,
cechów i wszystkiego, co po upływie 80-90 lat stanie się
zamordowaną historią.
Przenosząc się myślami do tego mitycznego Lwowa i będąc wychowanym w
oparciu o
teorię o ukraińskiej naturze Lwowa, zaczynam się bać: czyżbym miał
pomroczność
jasną? Czyżbym czegoś nie zauważał? Dlaczego widzę zupełnie inny, niby
patchworkowy Lwów, ułożony z różnych
różności? One albo są wrogo do siebie
nastawione, albo starają się współpracować, albo się
rozregulowują na różnych
poziomach, albo tworzą coś na kształt grochu z kapustą, taki dziwny,
eklektyczny – raz atrakcyjny, innym razem mniej.
Widzę
Lwów, którego za kilka miesięcy
już nie będzie. Przypomina mi Hiroszimę na dzień przed zrzuceniem na
nią bomby
atomowej: ludzie żyją, jak zawsze, gdzieś się spieszą, czy po prostu
nic nie
robią, ale nie wiedzą, że jutro nastąpi kres ich historii.
Lwów, który sobie
wyobrażam, coś tam bębni rutynowo pod nosem, trawi codzienne radości i
żale
swych bardzo różnych mieszkańców i
współwłaścicieli, i nie wie, że jutro
nadejdzie kres historii. Nadejdzie ciemność. Będzie jedynie
nieprzenikniony mrok
fałszu i dwulicowości.
W ciągu kilku
tygodni zniknęła połowa miasta.
Polacy się ulotnili, jakby ich ktoś wytarł gumką. Byli – i
nie ma ich. Żydzi,
stanowiący niepowtarzalne elementy ówczesnych lwowskich
puzzli, zostali
zlikwidowani w sposób fizyczny. Bezpośrednio tu, na miejscu,
żeby nie chodzić
daleko. Zostali zakatrupieni, zamordowani, zgnojeni – i nie
jest to
hollywoodzki film o esesmanach, to nasz prawdziwy lwowski obrazek z
realnymi
postaciami. Ukraińcy i ich dzieci biegli za płaczącym tłumem
Żydów, pędzonych
na śmierć, rzucając w nich kamieniami i zdzierając suknie. Wyglądało na
to, że
się cieszą, iż ktoś krzyżuje Żydów zamiast nich. Łechtało to
ich podświadomość.
Lwów
przeżył nie łagodną i ewolucyjną
zmianę ludności, ale gwałtowną, z użyciem przemocy ZAMIANĘ na jakąś
inną, z zewnątrz.
Przybyła tu ludność nie była w stanie zrozumieć swych zobowiązań wobec
nowego,
a tak naprawdę, bardzo starego miasta. Mieszkania tych,
których nagle zabrakło,
zamieniły się w przybytki duchów, wspomnień, miejsca, z
których uciekano w
pośpiechu. Wkroczyli tu nowi współcześni – słudzy
nowego reżimu, zarzuceni tu
Bóg wie, skąd i Bóg wie, po co. Przyszli na
gotowe. Zastali tu jeszcze ciepłe
szafy, kredensy, piece, kuchnie. Nowi ludzie wchodzili do nie-swoich
mieszkań i
patrzyli przez smutne okna na krajobraz, uważając go za
swój. Jeszcze wczoraj
był to krajobraz kogoś innego. Ten krajobraz na zawsze zapamięta pełne
łez
spojrzenie Polaka czy Żyda, czy też innego powojennego mieszkańca
Galicji,
który przez zakończenie swego ziemskiego bytowania zaznaczył
kres Lwowa, jako
takiego. Na jeszcze ciepłych półkach w szafie zostały
położone nowe ręczniki;
do jeszcze ciepłego łóżka położył się ktoś tam; wyblakła
plama na ścianie,
gdzie wcześniej było zdjęcie katolika czy wyznawcy judaizmu, nie
rzucała się w
oczy zbyt długo – na tym samym gwoździu zostało powieszone
nowe zdjęcie albo
święty obraz, albo po prostu tandetny obrazek. Jeszcze ciepłe ściany
mieszkań
wychłodziły się na wieki, niby zostały owiane lodowatym arktycznym
wiatrem
totalnego zapomnienia. Wszystko, co jeszcze wczoraj oddychało i tętniło
życiem,
w jednym dniu skostniało, obumarło i oniemiało.
Nam do tej pory to
odpowiada. Do
prawdziwego szaleństwa kochamy martwe milczenie rozdeptanego Lwowa.
Traktujemy
te ściany i mury nie jak nośniki czyjejś pamięci, a po prostu jak
ściany nośne.
Nic nie zbudowaliśmy, po prostu to otrzymaliśmy. Miasto jak gdyby
wylało do
muszli klozetowej i spłukało w niej swą wielowiekową historię
różności,
sformatowało swą pamięć – i stało się miastem nowych ludzi,
którzy z dumą
patrzyli w świetlaną przyszłość, agresywnie zaprzeczając istnieniu
mrocznej
przeszłości. Pokolenie, które przez wieki strzegło
ciągłości, zostało
zastąpione przez pokolenie czystej kartki, na której każdy
nieokrzesany wsiok i
każdy przyjezdny kagebista mógł odtąd pisać nieczytelnym i
koślawym pismem swą
historię. Oczywiście, nie było w niej miejsca dla tej średniowiecznej,
złożonej
z drobnych kawałeczków materiału, wieży Babel, dla szat
austrowęgierskich,
koronowanych głów. Nie było miejsca na błękitną krew, nie
zmieścili się tu dostojni
handlarze, Żydzi o garbatych nosach ani dumni i zarozumiali Polacy.
Niby ich
wcale nie było.
Pojawiły się całe
nowe osiedla, tzw. „sypialnie”,
gdzie ludzie przez całe życie nie mieszkają, a śpią. Pojawiły się
istoty
sowieckie, które wspaniale się „zlały” z
nową rzeczywistością socjalistyczną.
Zjawiło się pokolenie Ukraińców, bardzo długo wyczekujących
swego wejścia na
arenę historyczną. Pokolenie to obrało za swe narzędzie rewanżyzm.
Pojawiły się
tysiące i dziesiątki tysięcy ludzi bez twarzy, którzy od
dziecka uczyli się
udawania i prowadzili podwójne życie: w domu rozmawiali po
ukraińsku, a w pracy
prowadzili pogadanki polityczne po rosyjsku. Pojawiły się dzieci,
które
potrafiły pięknie śpiewać zarówno kolędy, jak i piosenki na
cześć 1 maja.
Powstały całe tłumy obłudników. Pisali oni donosy i skargi
na siebie nawzajem,
ale po cichu chrzcili dzieci. Jeszcze ciepłe szafy, łóżka i
mury milkły na
zawsze, jak gdyby w obawie przed zburzeniem tej zbiorowej schizofrenii.
Miasto na zawsze
przestało być sobą.
Jest to nasza wspólna zasługa. Nigdy nie będziemy mieli
wyrzutów sumienia,
dlatego że amnezja – to wszystko, co mamy, to nasze dziejowe
panaceum na
historyczną zapłatę za umyślne przemilczenie. Miasto
współczesne nawet nie
wspomina już o swym lokalnej Zagładzie. Polska historia Lwowa
przeniosła się w
płaszczyznę raczej nostalgiczną. Architektura czasów
austriackich nie jest
czynnikiem pamięci historycznej, ale tym, co wpływa na kształtowanie
cen
nieruchomości i na tych, którzy nimi handlują. Wygląda to,
jak zmowa milczenia
o nie-naszej historii. Przypomina to ściganie się: kto szybciej wyrzuci
pamiątki, świadczące o życiu codziennym przed wybuchem.
Godzimy się na to,
że osiągalna dla nas
historia Lwowa zaczyna się akurat po wybuchu, a wszystko, co było
wcześniej –
to zjawa, duch, barwna egzotyka, coś groteskowego, zmitologizowanego,
niemal
zaoceanicznego. To jest odległe, znajduje się po drugiej stronie
zimnego
lustra. Nie dotyka ono nas i nie niepokoi. Możemy na tym zarabiać,
budować swą
pychę, wypinać to, jako coś atrakcyjnego handlowo, a mimo to uważać za
bardzo odległe
wydarzenia historyczne, jak zniszczenie Pompejów czy
zniknięcie cywilizacji
Majów. To wszystko jest daleko, nie z nami, nie tu. Amnezja,
co by tu nie mówić
– to dobra rzecz. Dzięki niej śpimy spokojnie w jeszcze
ciepłym łóżku kogoś
wczorajszego.
Boję się jednak, że
historia się na nas
zemści, bo jest niezwykle sprytna. Pokolenie, chcące władać miastem,
które
zostało zbudowane nie dla tej generacji i nie przez nią, wcześniej czy
później
się potknie o własną amnezję. Zresztą, tak się już dzieje. Syndrom
sztokholmski
poszerza się nad Lwowem. Z drżeniem serca pokochaliśmy swego
gwałciciela.
Odrzucanie niezupełnie ukraińskiej historii Lwowa odbiło się czkawką i
w
konsekwencji żyjemy w niezupełnie ukraińskim państwie. Okazało się, że
to
państwo, tak jak Lwów, zostało zbudowane nie przez nas i nie
dla nas. Ten
wypierdek koniunktury komunistycznej współżyje ze Lwowem już
trzecie
dziesięciolecie z rzędu, a my „odlatujemy”, jak po
narkotyku. Syndrom
sztokholmski ratuje nas teraz tak samo, jak w swoim czasie amnezja
uratowała
nas przed odpowiedzialnością za przywłaszczenie wycieńczonego miasta,
po którym
przejechał walec historii.
Historia zemściła
się na nas, zsyłając
wirus samozakłamania i masochizmu. Liceum, przygotowujące przyszłych
żołnierzy,
nazwaliśmy imieniem Bohaterów walk pod Krutami [chodzi o walkę 16 stycznia 1918 r. pod Krutami,
leżącymi 130 kim na
północny wschód od Kijowa. Wojska Czerwonej
Gwardii walczyły z kadetami i Kozakami
ukraińskimi; śmierć kadetów stała się symbolem patriotyzmu i
ofiarności – przy.
tłum.]. Prawdopodobnie, w ten sposób chcieliśmy
utrwalić kult desperackiej
śmierci niewinnych chłopców. My wszyscy uwielbiamy płacz nad
grobami, palenie
zniczy, załamywanie rąk i kwilenie, rozpacz, unoszenie się na kosmiczne
orbity
smutku i cierpienia. Wychowaliśmy się w oparciu o epopeję
„powstańców z lasu”,
gotowych umrzeć za młodu, przy tym wyraźnie uświadamiających sobie
utopijność
zwycięstwa. Boimy się przyznać sobie samym, że naszym „drugim
ja” jest
absolutny, bezwzględny masochizm. Bijemy wszystkich na głowę,
odnajdując
podświadome szczęście w nieszczęściu.
Nie jest to niczym
innym, jak tylko
wybrykiem historii, którą w swoim czasie pogrzebaliśmy
wszyscy razem. Wygląda
na to, że kpi i drwi z nas teraz, mówiąc: będziecie chcieli
żyć w kraju, który
wam nie odpowiada. Nigdzie nie uciekniecie od swojej mamy,
która jest
alkoholiczką i prostytutką. Będziecie ją kochali i jednocześnie
nienawidzili,
nie dacie rady jej się wyrzec, będziecie ją ratowali, ponieważ jest to
wasza mama.
Radość w cierpieniu będzie zaskakiwała was samych, ale jesteście
pomysłowi,
więc nazwiecie to szczytem wielkoduszności i szlachetności. Jednak,
gdzieś w
głębi duszy, będąc sam na sam z palącą potrzebą samooczyszczenia,
dojdziecie do
wniosku, że nigdy nie będziecie w tym kraju szczęśliwi.
Walec historii
zgniótł nas samych.
Staliśmy się masą, z której można ulepić, co się tylko chce.
Potrzebny jest
bohater naszych czasów– proszę bardzo. Chcemy
cynika i osobę, uprawiającą
krytykanctwo – nie ma sprawy. Chcemy kochać swą matkę
– proszę bardzo, są targi
artystyczne, nazywane „Wernisażem”, na
których sprzedaje się haftowane koszule,
produkowane na skalę przemysłową. Chcemy odpocząć – nie ma
problemu. Mamy klub,
gdzie muzykę miksuje osobnik, gadający po rosyjsku, a nasze
wytapetowane
dziewczyny robią dobrze Turkom. Jeżeli trzeba się schować, ukryć
– Polska jest
blisko, tam można przeczekać kolejną falę mobilizacji. Jeżeli trzeba
zrzucić
władzę, wybraną nie przez nas i nie dla nas – nie ma sprawy.
Namioty są gotowe,
a drewniane tarcze z poprzedniego buntu leżą w garażu czy stodole.
Jesteśmy
„zawsze gotowi”, jak pionierzy, odpowiadamy na
każdy apel dziejowy. Jesteśmy
nadzieniem z mielonego mięsa, a przecież wiadomo, że historia jest
substancją
mięsożerną. Wymaga coraz to nowych i nowych zwłok, coraz świeższego
mięsa, żeby
okryć nim ogolone kości. My, współcześni mieszkańcy Lwowa,
jesteśmy pod tym
względem idealni. Wygląda na to, że zgłosiliśmy się na ochotnika.
Chcemy co
jakiś czas się wystawiać na działanie ostrego wiatru historii i
rozmawiać z nią
językiem iluzji.
Nowego nie można
stworzyć w szybkim
tempie. Naiwnie myślimy, że po wybuchu mamy neo-Lwów,
ukraiński, jednorodny
(monotonny), powstały nie z połączonych ze sobą kawałków
materiału, ale z
całego kawałka płótna. Ach, jakże jesteśmy naiwni! Nasz
lwowski dysk twardy
został zdefragmentowany, ale wrzucamy na niego absolutnie nie to, co
najlepsze,
ponieważ sami jesteśmy dalece nie-najlepsi. Nasi najlepsi przodkowie
zniknęli
bez śladu tak samo, jak zniknęła najlepsza przeszłość Lwowa. Najlepsi
zostali
unicestwieni w łagrach, obozach, w czasie represji i deportacji.
Pozostali nasi
rodzice – ci, którzy tu zostali. Najlepsi
wśród gorszych. Ci, którzy się
chętnie przystosowali. Ci, którym nieźle się żyło w
sowieckim baraku
przewidywalności. Ci, komu odpowiadały ceny chleba i prądu oraz
otrzymujący skierowania
z funduszu czasów pracowniczych. Ci, którzy się
odnaleźli w nowej, wyrównanej,
monochromatycznej rzeczywistości, morderczyni wszystkich najlepszych.
Współcześni lwowianie – to potomkowie tych dalece
nie najlepszych. Nikt nie
jest niczemu winien – to konstatacja. Ukraina, jako taka,
jest zbiorowym,
wielomilionowym potomkiem osobników dalece nie najlepszych.
I to delikatnie
mówiąc.
Z państwem się
dzieje to samo. W trybie
zwykłym codziennie produkuje ono dla każdego obywatela syndrom
sztokholmski. I
mówi: kochaj mnie, ponieważ wykorzystywanie ciebie bez
miłości mi nie
odpowiada. I my kochamy. Nie dlatego, że jesteśmy wykorzystywani.
Kochamy
państwo – i już.
Być może, byłoby
lepiej, gdybyśmy
wrzucili to nasze mięso mielone do zamrażalnika i doczekali się
nadejścia
kolejnych pokoleń, przeczekali tę epokę nie-najlepszych. Chociaż,
bądźmy
szczerzy: nie warto się oszukiwać. Ktoś, kiedyś weźmie to nasze mielone
i włoży
szybko do mikrofalówki patriotyzmu, będącego „na
czasie” – i wszystko się
zacznie od nowa. Tym „kimś” będą ludzie z pokolenia
Operacji
Antyterrorystycznej lub po Operacji Antyterrorystycznej –
niestety, pokolenie
to nie potrafi ulepić z mielonego nic ekskluzywnego i pięknego. Nie
wyjdzie z
tego sznycel wiedeński, tylko typowy kotlet mielony, a może zwyczajnie
coś
bezkształtnego, byle mięsnego i do zjedzenia.
Historia będzie
więc chichotała z całych
sił, i będzie dumna z siebie. I będą się rozmnażały, jak na
kserokopiarce, mity
o tym, że nikt nie dał rady powstrzymać kremlowskiego wypierdka, tylko
nasi
chłopcy z powiatu Pustomyty dali mu radę. W każdej szkole będzie
wisiała
tablica ku czci Niebiańskiej Sotni – wszędzie tam, gdzie
wcześniej wisieli
kolejno: Marks, Engels, Lenin, Stalin, Breżniew, Gorbaczow. To
historyczne show
z przeźroczami będzie nieodłącznym elementem przygotowania kolejnych
pokoleń do
zjedzenia nowego mielonego z historii. Nie może być tak, że nie będzie
zdeptany
ten, który sam kiedyś deptał i niszczył czyjąś (czy
również nie swoją?)
historię.
Niemy krzyk Lwowa,
odartego z historii,
będzie się błąkał po kanale symbolicznej Pełtwi. Nowe pokolenia
przyjdą, by
zająć jeszcze ciepłe łóżka i szafy. Nie będą to jednak meble
jakichś
anonimowych widm, przechodzących przez ściany nośne, tylko nasze
łóżka i nasze
szafy. Będziemy tracili głos, ponieważ nikt nie uprzedzi nas o wybuchu
– tak
było również wiele lat temu. Nowi lwowiacy powiedzą: nie
było was tu,
zasraliście tu wszystko, zarabialiście bezmyślnie, opowiadając turystom
o
lampach naftowych i knajpach żydowskich, w które sami nie
wierzyliście. Hańba
wam, ludzie z epoki lat 2000, którzy przespaliście całe
życie na swoich
osiedlach-sypialniach.
Tak powiedzą
kolejne pokolenia, nauczone
– przez nas – pisania wszystkiego od nowej, czystej
karty. Nie będą pamiętały
zapachu Polaka, który zniknął ani zapachu Żyda,
który został zamordowany.
Będzie to pokolenie, mające podwójną amnezję i
podwójny syndrom sztokholmski. To
pokolenie, wykorzystane do cna, będzie szukało nowego uzasadnienia swej
misji w
państwie, które coraz bardziej nie będzie mu odpowiadało.
Pokolenie to będzie
władało kilkoma językami, ale z historią nadal będzie rozmawiało
językiem
iluzji. Inaczej być nie może – to błędne koło.
Ludzie przyszłości
nadal będą odprawiali
nabożeństwa obok śladów moczu na ścianie, uważając je za
twarz Matki Bożej.
Nadal będą wypełniali świątynie swymi płaszczami i spodniami, niczego
nie
rozumiejąc. Nadal będą krzyczeli: „Ukrzyżuj!”
– i będzie to dotyczyło
wszystkich, kto będzie burzył ich prywatną harmonię między czystą wiarą
i
nieczystymi uczynkami. Ludzie będą chorobliwie uzależnieni od
telewizora,
którego będą nienawidzili. Dzieci bohaterów
Operacji Antyterrorystycznej w
niczym nie będą się różnili od dzieci żołnierzy formacji
„Berkut” czy od dzieci
celników – wszyscy będą słuchali tej samej muzyki.
Tak się składa, że jesteśmy
skazani na życie w jakiejś niemającej końca czarnej dziurze, w otworze
analnym
modernizmu, gdzie ulega zniszczeniu ciągłość w czasie, jest zaprzeczona
własna
odpowiedzialność za przestrzeń, a są kultywowane bezmyślne rytuały,
forma
przeważa nad treścią. Ludzie, czytając czarno na białym, w
ogóle nie są zdolni
do tego, żeby przeczytać, co zostało napisane czarno na białym, a myślą
o tym,
co i kogo boli, i dyskutują z autorem o wszystkim, oprócz
tego, co zostało
napisane czarno na białym.
Być może ktoś,
kiedyś nazwie miejsce
naszego życia przeklętym lub takim, na które rzucono urok.
Niestety, każde
kolejne pokolenie będzie żyło jak gdyby na złość poprzedniemu. To
jednak nie
będzie ruch do przodu. Będzie to chaotyczna ucieczka przed
niewłaściwymi
parametrami, których nikt nie chce zmieniać na linii startu.
Nie jest to nawet
bieg dookoła stadionu. Przypomina to raczej pragnienie wzlotu i
zrzucenia
kajdan, które otrzymaliśmy w spadku po rodzicach i
osiedlach-sypialniach.
Jesteśmy skazani na stałe odzieranie samych siebie z historii. Z jakiej
racji
ktoś powinien pamiętać o Zagładzie, mającej miejsce na Zamarstynowie
ponad 70
lat temu, jeżeli niewielu pamięta o Niebiańskiej Sotni sprzed dwu lat?
Niestety, wehikuł
czasu nie istnieje,
dlatego nie można nikogo uprzedzić na dzień przed wybuchem,
poprzedzający
koniec. Co można powiedzieć? Nikt nie uwierzy, że w naturze w
ogóle istnieje
coś takiego, jak kres historii. On istnieje. Możemy o tym powiedzieć z
całą
pewnością, ponieważ uczestniczyliśmy w tym eksperymencie. Potrafiliśmy
przyjść
na gotowe i powiedzieć, że to zawsze było nasze. Potrafiliśmy
przywłaszczyć i
odebrać. Daliśmy radę z tym żyć. Mało który lwowianin
współczesny powie: Lwów
żydowski (polski, ormiański) – to też mój
Lwów i nie przywłaszczę go sobie.
Powiedzieliśmy: „to nowa historia i nowa epoka.
Koniec-kropka. Wszystko, co tu mamy
– jest nasze i tak było zawsze”.
Historia chichocze.
Niestety, jej nie słyszymy.
02.02.2016
Pozdrawiam
serdecznie,
Irena Kulesza
Dostrzeganie bliźnich i odkrywanie wartości. Materiały na wesoło i na bardzo poważnie, o nas, dla Was i o całym świecie. Nieoficjalna strona katolicka (także dla niekatolików i wątpiących). | ||
Powrót
na
stronę główną
Info
o stronie, kontakty, prawa autorskie itd.
Legalność
materiałów i oprogramowania na stronie Duszki.pl Wszelkie prawa zastrzeżone (o ile nie zaznaczono inaczej) co do materiałów umieszczonych na stronie, podstronach, skrótach - zarówno jeśli chodzi o teksty, rysunki, muzykę, filmy - są one wytworem i własnością zespołu redakcyjnego Duszki.pl. Pozostałe materiały umieszczamy za zgodą ich twórców. Warunki korzystania z materiałów na stronie Duszki.pl Informacje o ochronie, przetwarzaniu danych osobowych, zapytania i zgloszenia Ochrona danych osobowych na stronie Duszki.pl |
||
Prywatne serwery Zbigniewa Kuleszy zjk.pl.
Aktualny dostawca Internetu - Vectra.pl,
Wszelkie prawa zastrzeżone. Zespół
redakcyjny duszki.pl: redakcja@duszki.pl W sprawie treści i działania strony oraz w sprawie funkcjonowania i udostępniania treści na serwerach duszki.pl - kontakt z administratorem: duszek@duszki.pl lub zjk7@wp.pl |
||