Zabieg przeszłam 10 marca br w Szpitalu Wojewódzkim w Elblągu. Z powodu mięśniaków usunięto mi macicę i przydatki i szyjkę, o tej ostatniej powiedziano mi po operacji, kiedy dopytałam. Podobno w tym szpitalu zawsze usuwają. Zabieg trwał dłużej, bo nie przyszło im wcześniej do głowy, że mogę mieć aż tyle zrostów (cięcie trzeci raz w tym samym miejscu). W efekcie musieli wezwać na pomoc chirurga, bo nie mogli mnie "rozsupłać".

W pierwszej dobie uruchomiono mnie (po południu nawet sama wzięłam prysznic), jeść dostałam w trzeciej dobie (ze względu na zrosty) i tego dnia zostałam wypisana. Szwy ściągnięto mi w czwartej dobie. Czekam na wyniki, aloe lekarze powiedzieli, że powodem cierpień były przede wszystkim zrosty, a macica i przydatki w mniejszym. Wszystko było ze sobą mocno pozrastane, dlatego te bóle wpływały na siebie (seks też często sprawiał ból zamiast przyjemności).
Pewnie wszystko goiło by się lepiej i byłabym już silniejsza, gdyby nie zatrucie czadem w piątej dobie po operacji. Trafiłam do szpitala po utracie przytomności (pół godzinnej, może dłużej), lekarze określili zatrucie jako średniego stopnia. Straciłam przytomność chcąc wyjść z wanny, na skutek czego upadając dotkliwie stłukłam żebra (RTG nie wykazało złamania). Z powodu operacji i zatrucia bardzo spadła mi morfologia. Do tego stopnia, że rozważano przetoczenie krwi. Na szczęście Hb ciut poszła w górę. Lekarz rodzinny zalecił żelazo. No i po trzech dniach tak mnie zaparło, że omal znów nie wylądowałam w szpitalu tym razem z niedrożnością. Powolutku dochodzę do siebie, niestety dieta i wymioty bardzo mnie osłabiły. Dzisiaj dostanę zapas super bio soku z buraków i zacznę leczyć anemię.
Według mnie operacja ok, nic się nie ciapie, nie sączy. Dokucza mi osłabienie, ból żołądka i wzdęcia. Muszę znaleźć odpowiednią dawkę siemienia (żeby mnie znowu nie skręciło), ratuję się Nospą i Nolpazą. Otręby i duże ilości błonnika czy też śliwki suszone są u mnie przeciwwskazane, bo cierpię na refluks.
Jestem na rencie z powodu kręgosłupa, ale pracuję (zwolnienie do połowy maja póki co). ZUS skierował mnie na rehabilitację prewencyjną do sanatorium od 8 maja. Moja ginekolog twierdziła, że będę mogła jechać, ale ja mam obiekcje. Zwłaszcza po ostatnich przeżyciach. To rehabilitacja na kręgosłup, dużo gimnastyki i sporo zabiegów. Muszę jej wytłumaczyć, że nie czuję się na siłach, bo bez jej zaświadczenia musiałabym pojechać. Spróbuję pogadać, jak dostanę wynik hispat i będę na kontroli.
Wracając do samego szpitala. Straszna masówka, na Żeromskiego podobno jest spokojnie. Tu po operacji jest profilaktyka p/zakrzepowa przez 3 tygodnie, podobno na Żeromskiego nie dają zastrzyków p/zakrzepowych do domu (tak mówiły koleżanki). Nie mogę powiedzieć, żeby było brudno, wręcz przeciwnie, czyściutko, po 2 pacjentki na sali z łazienką, pielęgniarki i salowe bardzo miłe i uczynne. Mam porównanie, bo sama też pracowałam kiedyś jako pielęgniarka, a w szpitalu leżałam 31 razy.
Czy któraś z Was ma doświadczenia w leczeniu anemii niefarmakologicznie? Będę wdzięczna za info.