A zatem… Po operacji jeszcze w szpitalu dostałam receptę na plastry HTZ – Systen50. Miałam wtedy 45 lat, lekarz uznał ze to za wcześnie, żeby pozbawić organizm estrogenów. Miałam opory w stosunku do terapii, bo od zawsze byłam nieco „puszysta” i bałam się przybrania na wadze, oraz mam problemy z żylakami i obawiałam się nasilenia choroby przy terapii. Jednak szybko moje samopoczucie zweryfikowało to spojrzenie na hormony. Zaczęłam kleić plastry. Jakaś pechowa w tym procederze byłam, bo wiecznie mi się odklejały, to mnie okrutnie irytowało. Mój ginekolog (super lekarz), wypisał mi więc żel Estreva. Byłam nim zachwycona. Ale po jakimś czasie odczuwałam dolegliwości wskazujące na niski poziom hormonów. Znowu zmiana leku – Lady Bon w tabletkach. I było super. Ale żeby nie popadać w zbytni zachwyt, zaczęły się problemy z krążeniem żylnym. Nogi strasznie zaczęły puchnąc, limfa zbierała się w kończynach. O tyciu nie wspomnę. Zaczęłam korzystać z pomocy dietetyczki, jednak mimo rygorystycznego przestrzegania zaleceń, schudłam minimalnie. Mój gin natomiast uważał, ze hormony nie tuczą, to zła dieta i brak ruchu powoduje tycie. Wtedy się na niego obruszałam, teraz wiem że pewnie miał sporo racji. Jednak tak mi zaczęły dokuczać obrzęki, ze zapytałam lekarza o możliwość rezygnacji z HTZ. Powiedział, że mogę zrobić „próbę biologiczną”, odstawić hormony na miesiąc, obserwować uważnie samopoczucie, jak będzie OK., mogę zrezygnować. Tak też zrobiłam. To był początek lata rok temu. Znalazłam coś w zastępstwie – DHEA. I byłam taka happy, czułam się dobrze, nie było uderzeń gorąca, nie było problemów ze snem, wszystko dobrze. Jak się okazało znacznie później, tylko pozornie było dobrze. Bo jednak nogi puchły wciąż, tyłam nadal. Teraz wiem, ze to była najgłupsza moja decyzja po operacji.
DHEA stosowałam prawie rok. Ale coraz częściej czułam się gorzej. Jednak zawsze jest coś, czemu można przypisać złe samopoczucie – zmęczenie, długa zima, stres np. w pracy, za dużo obowiązków… My kobiety tak mamy, ze często nie widzimy swojego problemu, tłumaczymy same przed sobą gorsze dni czymkolwiek, byle nie tym, że trzeba do lekarza pójść. I ja tak właśnie trwałam w tym kiepskim samopoczuciu.
Bardzo lubię swoja pracę, jestem z natury bardzo, bardzo pogodna (Olikk mnie zna, wie o tym), zawsze jestem bardzo obowiązkowa i to sprawiało, że mimo przeciwności ze strony samopoczucia dawałam radę. Do czasu… Przed Wielkanocą byłam tak słaba, że ledwo te święta przygotowałam, zrezygnowałam z wyjazdu do rodziców, bo chciałam zostać z mężem i spędzić święta sama, w spokoju, bez zamieszania, po prostu nie miałam sił. Potem zaczęłam „główkować” co jest przyczyną takiego samopoczucia i oczywiście długa zima pojawiła się w tych rozmyślaniach. Ale przypomniałam sobie jak któregoś razu, lekarz na badaniach okresowych zapytał mnie o tarczyce, czy badałam itp… Bo coś mu się nie spodobał wygląd mojej szyi. Zatem, zrobiłam sobie USG tarczycy. I bingo! Są trzy guzki, ale małe nie wymagające interwencji lekarskiej. Ale jest i czwarty, duży, echogenicznie niejednolity, zalecenie – biopsja guza. Poczytałam o objawach chorób tarczycy, pokrywały się z tym co ja odczuwałam. Szybko znalazłam endokrynologa, ponoć jeden z najlepszych we Wrocławiu. Udało mi się szybko załatwić wizytę, co nie było proste, bo jest kolejka. Prywatnie oczywiście, bo we Wrocławiu w poradni endokrynologicznej kiedy zadzwoniłam 22 kwietnia, pani zaproponowała mi termin 29 kwietnia….2017 roku. Uznałam to za koszmarny żart, nie będę tego komentować, szkoda czasu i zdrowia.
Endokrynolog skierował mnie na biopsję, obejrzawszy obraz USG powiedział, ze mam strasznie zniszczona tarczycę. Kiedy zapytałam o przyczynę, odparł że będziemy szukać powodu. Poza biopsją zlecił szereg badań. Miałam mnóstwo klinicznych objawów niedoczynności tarczycy. Ale lekarz zwrócił tez uwagę na moje puchnące nogi, zresztą nie tylko, ręce, twarz także. Wziął pod uwagę bolące stawy i fakt, ze w mojej rodzinie mama, tata, siostra chorują z powodu żylaków i zakrzepic. Badania były bardzo szerokie, od badań poziomu hormonów tarczycy , przysadki mózgowej i estrogenów, poprzez badania antyciał, krzywej cukrowej i insulinowej, po badania związane z krzepliwością krwi i badaniem echo serca. Wspomnę tylko, ze wszystko robiłam prywatnie, tak mamy w naszym kraju. Kosztowało mnie to dużo.
Biopsja wykazała, ze guz jest niegroźny. Dobra wiadomość, choć czułam cały czas, ze nie ma w nim zagrożenia. Szkoda tylko, ze długo czekałam na wynik. Kiedy już miałam komplet wyników, kolejna wizyta u endokrynologa. Wykluczył to co podejrzewał, czyli chorobę Hashimoto. Guzek jest do obserwacji. Tarczyca jest za mała, zdrowa powinna mieć pojemność ok. 13-18 ml. Moja ma 7,95ml. Jest zniszczona, ale nie jest przyczyna tak złego samopoczucia. Zatem, co mi jest? Endokrynolog mając cały obraz mojej gospodarki hormonalnej, wysłuchawszy mojej historii z HTZ, jednoznacznie stwierdził, ze decyzją o zaprzestaniu terapii, zachwiałam cała gospodarką hormonalną w organizmie. Użył określenia, ze to są naczynia połączone, ja ten dobrze działający system zepsułam, a jestem wciąż za młoda na taki brak estrogenów. Ten brak wpłynął na działanie tarczycy, która miała ciężej prawdopodobnie, wtedy pojawiły się antyciała, które najprościej mówiąc – „zeżarły” cześć tarczycy, traktując ja jako ciało obce, typowe przy chorobach autoimmunologicznych, w tym wypadku Hashimoto. W obecnym czasie antyciała są, prawidłowy wynik winien być w takim przypadku zerowy. Ale są w normie, czyli nie wskazują na istnienie Hashimoto. Jednak lekarz zalecił trzymanie ręki na pulsie, badania podstawowe TSH, fT3 i fT4 mam robić co mniej więcej 6 tyg.
Dalszy ciąg leczenia to zalecenie wizyty u angiologia, żeby sprawdzić co jest z limfą u mnie, bo obrzęki sa limfatyczne (nie za sprawa HTZ), a naprawę puchnę okrutnie. Czekam na wizytę, znowu prywatnie, mam termin 12.06.
Oczywiście zalecenie endokrynologa – powrót do HTZ, plastry Estalis.
Nie wspomniałam, że przez ten czas badań, wizyt u lekarza często nie mogłam pracować, bo tak podle się czułam, wykorzystywałam urlop zaległy, który z racji pracoholizmu miałam od dawna odłożony. Mam tez taką sytuacje w biurze, ze mogłam sobie pozwolić na to, by rano zadzwonić i powiedzieć, że mnie nie będzie. A było tak, że np. dwa dni byłam w biurze, po czym trzy kolejne już nie. Były dni, kiedy leżałam w łóżku i nie mogłam się podnieść. Kiedy wstawałam zawroty głowy i osłabienie nie pozwalały cokolwiek zrobić. Były momenty załamania, nie wiedziałam co się dzieje. Endokrynolog przykazał wręcz wizytę u angiologia, uważa że takie obrzęki mogą być powodem złego samopoczucia. Ale zwrócił uwagę też na moje bardzo niskie ciśnienie (co też jest objawem niedoczynności tarczycy). Nigdy nie miałam wysokiego ciśnienia, ale też nigdy tak niskiego cały czas. Jednak lekarz przypisał to raczej problemom z limfą. Czekam zatem na wizytę u angiologia.
Ale samopoczucie nie poprawia się, ostatni weekend to była już kumulacja złego samopoczucia, co w efekcie przyniosło lekkie załamanie. Spanikowany mąż (który widzi moje cierpienia i walkę), zadecydował o wizycie u lekarza rodzinnego. Miałam opory, bo nigdy mi nie pomógł za bardzo, zresztą ma ograniczone ustawami pole do pomocy. Jednak, byłam już tak osłabiona, do wizyty u angiologia sporo czasu…poszłam do rodzinnego. Tyle, ze przygotowałam się do tej wizyty, nie pozwoliłam na zignorowanie żadnego z moich objawów, stanowczo oczekiwałam wyjaśnienia i pomocy. Nie powiedziałam też o tym, ze endokrynolog uznał za winę samopoczucia brak estrogenów. Nie chciałam rodzinnego jakby ukierunkować, chciałam znać jego opinie. Ważne tutaj było tez to, ze pokazałam mu zapis moich wartości ciśnienia z ostatnich kilku dni. Zauważyłam, ze rano, tuż po przebudzeniu jest ono wyższe, wieczorem po dniu pracy jest bardzo niskie. Lekarz też to wziął pod rozwagę. I co usłyszałam…? Sprawę tarczycy zostawił endokrynologowi, jednak on jest od tego specjalistą. A samopoczucie…. Nie jest to diagnoza postawiona na 100%, żeby tak było zalecił wizytę u ginekologa, bo jego zdaniem brakiem hormonów doprowadziłam do znacznego obniżenia ciśnienia (pokrycie z tym co uznał endokrynolog). Moje obrzęki od wielu lat sprawiały, ze to ciśnienie już było niskie, brak hormonów dołożył swoje. Wizyta u angiologia w/g rodzinnego jest konieczna, tak jak przyznał zgodnie z prawdą, jego wiedza w takim leczeniu nie jest tak wysoka jak specjalisty. A różnice ciśnienia rano i wieczorem.. Podejrzenie padło na niedociśnienie ortostatyczne, czyli takie które spada w pozycji pionowej (to tak najkrócej tłumacząc). Dostałam od lekarza leki, zwolnienia do końca miesiąca. Pod kontrola ciśnienia mam brać lek i bacznie obserwować zmiany. Faktycznie tak się dzieje, budzę się ciśnienie jest w miarę dobrze, wstaję, zaczynam cos robić, zaczynam czuć się gorzej…ciśnienie spada. Teraz muszę obserwować uważnie. Takie niskie ciśnienie powoduje niedotlenienie mózgu, skutkuje złym samopoczuciem. Jeśli lek nic nie zmieni, lekarz chce mnie skierować do szpitala. Na razie jestem dobrej myśli, ze wszystko uda się unormować i polepszyć samopoczucie.
Dlaczego tak dokładnie to wszystko Wam Syrenki pisze…? Ano dlatego, że trzeba z rozwagą podejmować decyzje o HTZ. Tak jak o jej rozpoczęciu, bo jest wiele przeciwwskazań, nie może to być samodzielna decyzja, trzeba konsultacji dokładnej z lekarzem, nie na zasadzie – doktorze chce brać hormony i lekarz wypisuje. Tak samo decyzja o przerwaniu terapii jest ważną. Nie można jej podejmować na takich zasadach jak ja to zrobiłam – próba biologiczna. Na początku wszystko wyglądało dobrze, potem okazało się jakie skutki przyniosło. Przypomnę jedno zdanie endokrynologa – układ hormonalny to naczynia połączone, zachwianie jednego może skutkować zachwianiem innego. Nie znaczy to, ze każda z nas może mieć tak samo. Jednak zanim samowolnie odstawimy hormon, należy skonsultować to z endokrynologiem, zrobić badanie poziomu estrogenów. Możemy sobie samowolką zaszkodzić, co widać na moim przykładzie. DHEA działało super, ale nie uchroniło przed wszystkimi skutkami. Należy uważnie kontrolować stan zdrowia.
Przed operacją czytałam wiele opinii negatywnych na temat wycięcia macicy z jajnikami. Były zagorzałe wyznawczynie poglądu, ze lekarze idą na łatwiznę, zamiast nas leczyć, okaleczają nas i tyle, mają spokój, a my po operacji cierpimy z powodu pogorszenia stanu zdrowia. Ta moja opowieść może nasuwać takie myślenie. Niemniej, jestem przekonana o słuszności operacji. Możliwe, ze gdyby nie ona nie miałabym teraz takich problemów…bo bym się wykrwawiła na śmierć do tego czasu. Moja niewiedza sprawiła, że doszło do różnych zawirowań ze zdrowiem. Mam nadzieję, że dzięki lekarzom uda się przywrócić równowagę w moim systemie

A teraz Drogie Panie, pytanie do Was… Czy macie jakiś dobry sposób na odklejanie się plasterka? Bo moje pomysły się już wyczerpały i nadal nie mam sposobu, żeby utrzymać go przez trzy dni. Jestem nieco „puszysta”, może to jest powód odklejania…? Nie mam pomysłu na poprawienie stanu, jaki jest. Chcę „wykończyć” to jedno opakowanie, które mam i potem poprosić lekarza o inne w postaci leki. Plasterki powodują u mnie niepotrzebne nerwy. Czekam na propozycje
