img
Wolanie z Wolynia nr 1 (164)
Styczeń-Luty 2022 r.
str. 69
rzalki ,,piwoka". Usiedli, wypili po kie-
sną pracą, wlasnych rąk, glowy, zdobę-
liszku. Matwiej, dlugo się wahal, ale nie
dziecie, swoje szczęście. Czy to na wojnie,
wytrzymal.
czy w szkole, czy na roli... Nasza Ukra-
­ Ech... Wiem, że jutro odleżę, ale by-
ina, dzieci moje, potrzebuje uczciwych lu-
lo-nie bylo... Taki raz. Kto wie, czy szyb-
dzi, rozumnych ludzi i pracowitych ludzi.
ko się zobaczymy. Daj Boże zdrowia,
Przy tym, on wstal na calą swoją wy-
dzieci moje!... ­ i wypil.
sokość, wyprostowal się, podniósl siwą
«Hej, w lozinie czerwona kalina
glowę. Jego siwa, koścista, z wyraźnymi
pochylila się...
pręgami żyl, prawa ręka podniosla się nad
Czemuś nasza slawna Ukraina
stolem. Byl podobny, do patriarchy, pro-
zasmucila się...Č
roka. Jego oczy, wilgotne i natchnione.
Zaciągnąl soczystym barytonem Wa-
Kozacy, sluchają go z wielką uwagą.
syl...
Jeden z nich, nie wytrzymuje, zrywa się
«A my tę czerwoną kalinę podniesie-
na nogi chwyta rękę Matwieja i mówi:
my!
­ Tak, ojcze!... Jesteście szczęśliwi, że
A my naszą slawną Ukrainę,
dożyliście tego czasu. Jeszcze szczęśliw-
Hej, hej!.. rozweselimy!..Č
si, wasi synowie, że mają takiego ojca. I
W towarzystwie, rozbawili się koza-
co by z nami nie bylo!... Czy zwycięży-
cy. Piosenka, rozplynęla się, zalala cha-
my my, czy padniemy trupem, co do jed-
tę, przebila przez okna i drzwi, na podwó-
nego, jak padali kiedyś nasi slawni kozacy
rze. Matwiej, czemuś się zasmucil. Wie-
zaporoscy, nie martwcie się i nie placzcie.
śniacy, widać chcieliby sami, podtrzymy-
My, jesteśmy dziećmi ziemi ­ naszej zie-
wać śpiewaków, ale piosenka jest dla nich
mi! Legnie sotnia do jej piersi, tysiąc na
nowa. Ot, gdyby tak jeszcze ,,W Kijowie
tym miejscu powstanie!..A Ukraina, żyć
na ryneczku". Ale i to, piękna piosenka.
będzie.
­ Tak, dobrzy ludzie, ­ zacząl wzruszo-
Slawaaa! ­ wykrzyknęli kozacy. ­ Sla-
ny Matwiej, gdy skończyla się piosenka.
wa Ukrainie! ­ Tak, tak! Jakoś smutno,
Ja nie wyksztalcony, prosty chlop... Nie
kiwnąl glową Matwiej...
umiem, gladko mówić... Nikt mnie nie
Wszyscy zaczęli naraz glośno ga-
uczyl, mądrości. Tylko ziemia mnie wy-
dać. W chacie powstal wesoly, podnio-
chowywala i uczyla. I robilem, co mo-
sly nastrój. Nagle slychać, jakby grzmoty.
glem. Niewiele, ale bez pracy, nie sie-
­ Oho! Zauważyl któryś... ­ Biją! Wszy-
dzialem. Szedlem, uczciwie swoją drogą,
scy przycichli. Ktoś zerwal się i wybiegl
wierny swej duszy. I wy, moje dzieci, nie
na dwór. Po chwili, wyszli prawie wszy-
mówicie zlego slowa, na swego ojca, bo
scy... Od strony Krzemieńca slychać, raz
nie przepilem, nie zhańbilem, nie zmarno-
po raz, armatnie salwy. Buub!Buw-buw-
walem, ani jednego ziarenka. Wciąż, my-
buw! Buub-Bub! To gdzieś na ,,Trzech
ślalem ­ wyrosną dzieci, niech mają. Bóg,
końcach", albo w ,,kazionnym" lesie ­ za-
mnie blogoslawil ­ niech i ich nie zosta-
uważa Matwiej.
wi bez swojej milosiernej opieki. Ale, naj-
Drogą od Żolobów, przemknąl cwa-
pierw im, potrzebna moja opieka, ojcow-
lem jakiś oddzial konny. Co to za oddzial?
ska... I tak robilem... A wy... Przed wami
Nie wiadomo.
odslania się nowy świat. Ale, gdziekol-
­ Ee, panowie, towarzystwo! ­ zwraca
wiek byście byli, cokolwiek byście nie ro-
się jeden z kozaków, do wszystkich. ­ Wi-
bili, powinniście wiedzieć, że tylko wla-
dać, że naszej gościny nie będzie. Idziemy